Za granicą francusko – hiszpańską rozciągają się już góry. Dosłownie ściany, które „wyskakują” na każdym zakręcie; to Pireneje. Wysoko, pośrodku szczytu – pojedyncze zabudowania. Któż śmiał mieszkać w tak niedostępnych okolicznościach?

trasa 12 lipca

Welcome to Andora

Nie wiemy jeszcze, że to dopiero wstęp widokowy do „egzotycznej” Andory. To mała plamka na mapie Europy, rzadko odwiedzana – na ten moment ciekawi nas chyba bardziej, niż tytułowy Gibraltar. Oficjalne przejście graniczne sprawia groźne wrażenie. Strażnik patrzy na nas dziwnie – chyba nie często widzą tutaj samochody z polską rejestracją.

Do Andory wpadamy „po naszemu”, po 19:00, „na jednej nodze”. Przyglądamy się „Andorczykom”, jakbyśmy nigdy nie widzieli ludzi. Łapczywie oglądamy kraj „ciekawostkę”, o którym mało kto pamięta. Samochody z króciutkimi, andorskimi tablicami mijają nas leniwie – gdzież zmierzają na tak małym dystansie?

Zawsze poznasz sąsiada

Zajeżdżamy na pole namiotowe, parkujemy na wolnej parceli. Rodzina, która właśnie rozkłada się po sąsiedzku, serdecznie się uśmiecha – jeszcze nie wiemy dlaczego. Kobieta podchodzi do nas i  przedstawia się jako Lilka. Jest ze Słowacji – zagaduje, że widziała nas wcześniej na drodze. No tak – my, ze środkowoeuropejskich krajów, zwracamy na siebie wzajemnie uwagę – zwłaszcza, gdy jesteśmy tak daleko od domu.

Jej mąż pochodzi z Izraela, na Słowacji mieszka od 20 lat. I choć każde z nas mówi w swoim języku, to rozumiemy się doskonale. Lilka opowiada, że swoją podróż zaczęli od Austrii i Niemiec – potem Francja, Andora i Hiszpania. Chcą dojechać do Gibraltaru, tak jak my. Nie mają dokładnego planu – jadą od parkingu do parkingu i nocują, gdzie im się spodoba. Na podróż przeznaczają cały miesiąc.

Najwyżej położona stolica w Europie

Z lewej i prawej strony szczyty schodzą ostro do drogi, którą zmierzamy. Stolica – Andorra la Vella, która odwiedzamy następnego dnia – jest „wciśnięta” między góry. Parkowanie w tutejszym centrum handlowym to nie lada wyczyn – a jeszcze większym jest wyjazd z niego, prawie pionowo w dół. Sprzęgło buczy, Robert co chwila używa hamulca ręcznego. Jak dobrze, że to nie ja prowadzę auto w tych wymagających okolicznościach.

Kierujemy się na „starówkę” – a w zasadzie na główny, betonowy plac, przy którym znajdują się dwa oficjalne budynki – to siedziby władz Andory. Średniej wielkości domek z kamienia wygląda trochę jak zabawka; jakby był z bajki. Posadzka placu pali od gorąca. Turyści schronili się w jedynym skrawku cienia – również rodzina z azjatyckimi rysami twarzy. Ileż oni musieli tu jechać? Czy zwiedzają całą Europę na raz? – Nie wiemy.

Znowu góry – tym razem w piekle

Plac otaczają przepiękna panorama na okoliczne szczyty – ale nam wciąż jest ich mało. W samym środku skwaru chodzenie ostro pod górę to nie jest najlepszy pomysł – chyba, że jesteś w danym miejscu jedyny raz i więcej nie wrócisz. Gdzieś tu, zaraz obok, zaczynają się schody do terenowej trasy widokowej nad miastem. Cieszymy się, że co kilkanaście metrów jest kawałek cienia, choćby od latarni. Inaczej nie zobaczylibyśmy takich widoków z góry.

Specyficzne to góry, specyficzna ich rzeźba. Wielkie gołoborze na stromym zboczu wygląda jak wielkie kawałki węgla. Zastanawiamy się, jak w takim razie wyglądają pobliskie szlaki – i kto na nie chodzi? Ktoś „musi”, bo podobno Andora wzięła swoją nazwę od hiszpańskiego słowa „andar” – co znaczy wędrować, przemieszczać się.

Szybciej kupisz rollexa, niż gałkę lodów

Andorra la Vella to wyjątkowe miasto. Częściej można tu spotkać ekskluzywne sklepy z elektroniką / perfumami czy alkoholami, niż zwykłą kawiarnię z lodami. Szukamy i szukamy – ale nic z tego. W ten upal wręcz marzą nam się lody, ale mijamy tylko bardzo drogie butiki z kolekcjami od największych projektantów mody… wszystko w mieście, w którym mieszka tyle ludzi, co w Sandomierzu.. Wszędzie jest blisko i łatwo na siebie wpaść. W stolicy spotykamy osoby z naszego kempingu, w tym wspomnianą wyżej słowacko – izraelską rodzinę.

Żegnaj, Andoro!

Strażnik otwiera nasz wypchany po brzegi bagażnik – ale wierzy nam na słowo, że wywozimy za dużo towarów. Przed nami trasa do Barcelony, około 300 kilometrów – przy ostatnich dniach wydaje się małą przejażdżką. Jeszcze nie wiemy, że następny camping bardzo niemiło nas zaskoczy.

Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *