- Skąd pomysł na tak długą podróż?
- Samochodem na Gibraltar
- Dlaczego akurat Gibraltar
- Orientacyjna trasa podróży – czyli co planujemy zobaczyć
Skąd pomysł na tak długą podróż?
Od zawsze marzyła nam się dłuższa podróż transportem kołowym, w której krajobraz geograficzno – kulturowy za oknem zmieniałby się jak w kalejdoskopie. Właściwie po to, by doświadczyć tej tytułowej „perspektywy drogi”. Długa podróż lądem to nie to samo, co „szybki” (no, w zależności od trasy ;)) transport samolotem z punktu A do B (choć samoloty też kochamy, a ja nawet bardzo!). Podróż długodystansowa pozwala lepiej przyjrzeć się mijanym miastom i wioskom, bardziej doświadczyć ich codzienności. Po powrocie daje satysfakcję z przebytej drogi. To po prostu przygoda 🙂
Drugi powód jest prosty: testujemy (niektórzy dosłownie ;)) połączenie podróży i pracy w tym samym momencie, żeby wycisnąć z życia jak najwięcej. Robert już od jakiegoś czasu należy do społeczności cyfrowych nomadów i sam przyznaje, że bardzo mu to odpowiada. Pracował w ten sposób z Berlina, Wenecji i polskich kempingów – teraz przetestuje Hiszpanię, która podobno jest świetnym krajem do zdalnej pracy. Ja w tym momencie całą energię wkładam w bloga – kwestii do ogarnięcia jest tyle, że projekt śmiało mogę nazwać aktualną pracą 😉
Samochodem na Gibraltar?
No dobrze, podróż drogą lądową – ale dlaczego samochodem, a nie pociągiem / autobusem / autostopem / kamperem czy… rowerem (*niepotrzebne skreślić)? Z prostych powodów: inne środki lokomocji nie spełniają naszej potrzeby łączenia podróżowania z obowiązkami. Jazda autokarem na zachód Europy to mordęga dla zdrowia (próbowałam, nie polecam). Pociąg daje mniej swobody (i nie zawsze są dobre połączenia). Na tak długi autostop nie pozwalają zobowiązania zawodowe Roberta (zbyt dużo nieprzewidzialnych wydarzeń). Kamper lub przyczepa? – chętnie, ale to melodia przyszłości.
Z powyższych powodów wygrał samochód. Po pierwsze: lubimy testować możliwości naszego auta (testowanie to chyba nasze ulubione słowo ;)) Chcemy stawiać przed nim nowe wyzwania (dojechał już do Wenecji, więc powinien poradzić sobie z Euro Tripem na Gibraltar). Po drugie: samochód daje nam pełną mobilność i wolność. Od niedawna próbujemy organizować w nim całe nasze podróżnicze życie. Po kilku modyfikacjach i udogodnieniach służy nam jako mobilny dom na kółkach, taki prototyp kampera (mamy w nim wygodniejsze spanie, niż w domu!).
Dlaczego akurat Gibraltar?
Myśleliśmy kiedyś o długiej podróży lądem do Azji Środkowej (do byłych republik postsowieckich lub koleją transsyberyjską do Władywostoku) ale w tym momencie politycznym nie jest to najlepszy pomysł. Ideałem byłaby długodystansowa trasa po Ameryce Południowej (lub Północnej) – niestety, to przedsięwzięcie jest trudniejsze do realizacji ad hoc, więc odkładamy je na później (i wierzę, że kiedyś do tego dojdzie;)).
Skoro tak, to została nam Europa. Do wyboru były dwa kierunki na Euro Trip: południe lub zachód. Pierwsza opcja kusiła greckimi wyspami i wielokulturowym Stambułem, który kiedyś widzieliśmy o 3 nad ranem. W drugiej celem był trudny do wymówienia Gibraltar – i tak właśnie wybraliśmy. Przede wszystkim dlatego, że trudniej „wyskoczyć na weekend” na Gibraltar (w przeciwieństwie do Stambułu). Dodatkowo (z racji miłości do samolotów) chcemy na własne oczy zobaczyć drogę, która krzyżuje się z pasem startowym. Kto wie, może uda się nią przejechać.
Orientacyjna trasa podróży
A skoro już o jeżdżeniu mowa: ostatnio pozwalamy sobie na więcej spontaniczności w podróży, nie planujemy dokładnie trasy. Jedziemy przed siebie i ustalamy noclegi na bieżąco, korzystając tylko z pól namiotowych. Celem jest tytułowy Gibraltar – chcemy dotrzeć tam jak najszybciej. Za nami już odcinek Warszawa – Wrocław, dziś ruszamy z podwrocławskiego kempingu i planujemy dotrzeć pod Norymbergię. Plan na kolejny dzień – Jezioro Bodeńskie. Później będziemy myśleć dalej.
Poza Gibraltarem odwiedzimy chwaloną przez wszystkich Portugalię, bo chcemy zaliczyć kąpiel w kolejnym oceanie. Mamy też w planach dotarcie do najbardziej wysuniętego punktu na zachodzie Europy (Cabo da Roca). Zwiedzimy trochę środkowej i południowej Hiszpanii. A w drodze powrotnej „zahaczymy” o kolejną miłość, czyli góry – Alpy lub Dolomity. Pojedziemy sprawdzić, czy fioletowe krowy faktycznie istnieją i jak wyglądają miasteczka z „doklejonymi” na horyzoncie szczytami.