Gdy zobaczyliśmy turystyczne opcje kolejowe Szwajcarii, zaświeciły nam się oczy – „zrobimy je wszystkie! W jeden dzień!” Pomysł wiązał się z przejechaniem „całej” Szwajcarii wzdłuż i wszerz, ale nie zrażaliśmy się. Gdy usiedliśmy do planowania trasy, zaczęły się schody.
Niecne plany
Tak, jak wspominałam w poprzednim poście – plan okazał się niemożliwy do zrealizowania. Z bólem serca musieliśmy wybrać jeden pociąg z trzech możliwych – i chyba nikogo nie zdziwi fakt, że wybraliśmy ten najpopularniejszy i obfitujący w crème de la crème szwajcarskich widoków, czyli Glacier Express. Jeśli chcecie przeczytać o całej logistyce, cenach i wrażeniach z tego bajkowego przejazdu, to odsyłamy do wyżej wspomnianego posta. Jeśli natomiast interesuje Was, jakim sposobem zwiedziliśmy rejony, które „przecinały” niewybrane przez nas pociągi – czytajcie dalej.
Skoro pociągi były poza naszym logistycznym zasięgiem, musieliśmy poszukać innego sposobu. Nieodzowna stała się nasza Zafirka – choć, przyznam, mieliśmy obawy, czy sobie poradzi. Niecny plan zakładał bowiem, że ruszymy z naszego campingi pod Tasch w kierunku Andermatt – czyli powtórzymy trasę Glacier Expresu (droga praktycznie pokrywa się z torami). Po dotarciu w okolice przełęczy Oberalp (Oberalpass, 2044 m n.p.m.) zamierzaliśmy skręcić na południe, w kierunku Lugano: tak, jak wiedzie trasa niebieskiego Panoramicznego Ekspressu Gotarda
Faktyczne możliwości – Furka
W czym więc problem dla Zafirki? W tym, że startowaliśmy z mieścinki Tasch, która znajduje się na wysokości… 1 450 m n.p.m. 600 metrów przewyższenia, dla 17-letniego auta? Już na papierze nie brzmi zbyt dobrze, ale podjęliśmy się tej próby. Skierowaliśmy się na Visp, Brig, a potem Obergoms w kantonie Valais (Wallis). Gdy zbliżaliśmy się do tej ostatniej, nawigacja samoczynnie skierowała nas… na pociąg. Pomyłka? Nie. Raczej sprytny sposób Szwajcarów na to, by dużo szybciej pokonać widniejącą na horyzoncie przełęcz Furka (2 429 m n.p.m.). Sposób, oczywiście, droższy – w 2022 roku koszt załadowania auta na platformę wynosił około 30 CHF w jedną stronę.
Pociąg przejeżdża 15-kilometrowym tunelem Furka (Furka – Basistunnel), wydrążonym w tutejszych górach w 1982 roku. Z Furka Car Transport można skorzystać przez cały rok. Ruch poprowadzono wahadłowo; stacja docelowa znajduje się w miejscowości Realp, w sąsiednim kantonie Uri. Od piątku do poniedziałku pociągi odjeżdżają co pół godziny, natomiast między wtorkiem a czwartkiem – co godzinę. Sama podróż zajmuje nie więcej niż 20 minut. Platforma jest świetną opcją w zimie, gdy wysokogórskie przełęcze mogą być oblodzone i nieośnieżone – a w związku z tym oficjalnie niedostępne dla aut. Latem (jeśli tylko macie czas) warto pojechać typowo „krajoznawczo” przez przełęcz, nadkładając drugie tyle drogi.
Hotel z widokiem na lodowiec
Jak myślicie, którą opcję wybraliśmy? Oczywiście drugą. Chociażby dlatego, że Furka to najwyżej położona przełęcz w Szwajcarii, którą można pokonać autem. Owszem, mieliśmy obawy, gdy przed oczami dosłownie… wyrosła nam ściana. Ale tak z ręką na sercu – był to strzał w dziesiątkę. Robert, jako kierowca, zrealizował mega wyzwanie, wjeżdżając autem na taką wysokość. Praktycznie co kilkanaście metrów droga zakręcała w drugą stronę, pokazując nam złowrogie urwiska. Na wyjącym drugim biegu musiał co chwila wymijać rowerzystów (swoją drogą ciekawe, dlaczego upodobali sobie akurat tę trasę). Warunki piekielnie trudne ale za to droga – niezwykle widokowa. Tymi serpentynami, wśród zielonych szwajcarskich łąk, dotarliśmy do słynnego parkingu (nieczynnego już) Hotelu Belvedere (2 272 m n.p.m.).
Miejsce kultowe, znane fanom kina na całym świecie – to właśnie w tej scenerii rozgrywał się pościg James’a Bonda (Sean Connery) w filmie „Goldfinger”. Hotel, otwarty w 1882 roku, „przycupnął” u stóp lodowca Rodanu, z którego swój początek bierze rzeka o tej samej nazwie. Zmiana klimatu zrobiła niestety swoje – kiedyś lodowiec był na wyciągnięcie ręki; dziś znajduje się 1,5 kilometra dalej. Wciąż robi jednak oszałamiające wrażenie – podobnie, jak wijąca się w dole Furkapass. Patrzymy z uznaniem na wyczyn naszego auta, choć to dopiero początek. Zjeżdżamy z Przełęczy Furka, by przez Realp dostać się do Andermatt. Tam czeka na nas Przełęcz Oberalp, pomiędzy Alpami Lepontyńskimi a Glarneńskimi. Widoki są tak niesamowite, że przyda się postój.
Z wizytą we… Włoszech
Dalsza część trasy wiedzie przez słynną Przełęcz św. Gotarda – najniżej położona wśród wszystkich alpejskich przełęczy („jedynie” 2 108 m n.p.m., co sprawia, że jest dostępna dla aut przez cały rok). Za przełęczą krajobraz staje się bardziej południowy. Wjeżdżamy do włoskojęzycznego kantonu Ticino, ale nie tylko język się zmienia; kultura jazdy również staje się bardziej włoska niż szwajcarska. I tak docieramy do Lugano – ostatniego przystanku na trasie Panoramicznego Ekspresu Gotarda. Wzdłuż jeziora Lugano, leżącego na pograniczu włosko – szwajcarskim, rozpoczyna się włoski etap naszej podróży.
Dla nas to wyjątkowa okazja, by skoczyć na gelato i wspaniałe włoskie cappuccino do pobliskiego kurortu Como. Nie sposób odmówić. Como jest urocze i upalne; pot oblepia nas z każdej strony. Postój niestety krótki, bo musimy jeszcze zdążyć na szwajcarski kemping. Z żalem ruszamy dalej. Jedziemy podobnie, jak żółty Ekspres Bernina (który na tym odcinku i tak zmienia się w autobus). Do Szwajcarii wjeżdżamy ponownie przez Tirano. Czeka nas jeszcze wjazd na Przełęcz Bernina, w kantonie Gryzonia (2 328 m n.p.m.). Jakby na potwierdzenie nazwy kantonu drogę przecinają nam dwa świstaki. Camping w St. Moritz już blisko.
Podsumowanie
To, czego nie udało się zrealizować pociągami, zrealizowaliśmy 17-letnim autem. Na początku było sporo obaw, na koniec zostaliśmy z ogromną satysfakcją (Robert) i pięknymi panoramami gór w sercu (Karolina… no dobra, Robert też). Jeśli tylko nie macie choroby lokomocyjnej (i lęku wysokości), to śmiało polecamy Wam przełęcze w szwajcarskich Alpach!